Jako że ostatnio więcej mam do pokazania zwykłych rzeczy, niż na przykład natchnionych portretów z Bunkra (których były już tutaj miliardy), dzisiejszy post będzie również miał formę niedyskretnych zdjęć w lustrze. A dokładnie - zdjęć sukienek, które wygrzebać mi się udało w pudle z zapomnianymi i skazanymi na wieczne leżenie ciuchami mojej mamy. Enjoy.
Na pierwszy ogień poszła ta długa, czarna sukienka ze złotymi koronkami. Nie mam pojęcia, jaka jest jej historia, a nie udaje mi się także wyciągnąć tego z mojej śpiącej już mamy, pozostanie to więc chyba już na dziś tajemnicą.
Ta "słodka" (nie dajcie się zwieść!) sukienka jest tak naprawdę zdradliwą suką. Nie dość, że sztywna i niewygodna, to do tego drapie jak cholera. Nie polecam.
I pomyśleć, że to suknia ślubna...
To jest dla mnie najpiękniejsza suknia na świecie. Wiem o niej tyle, że została podarowana mojej babci przez kogoś (?) jako pamiątka z Afryki.
I na koniec - czarny atłas z przezroczystymi plecami. Nie wiem, jak szczupłym trzeba być, żeby dobrze wyglądać w tej sukni, albo ile nie jeść przed jej założeniem, w każdym razie zazdroszczę mojej mamie za to, że pewnej sylwestrowej nocy kilkanaście lat temu nie miała tego typu problemów.